Fotopolowanie na zwierzęta drapieżne w Górzycy, 27-29 sytcznia 2012

W tym roku zima zawitała do nas wyjątkowo późno. Zwierzątka, te duże i te małe, te skrzydlate i te rude, nie narzekały do tej pory na brak jedzonka. Ale Matka Natura wiedziała, że w ostatni weekend stycznia zjeżdża nad Bagna Warciańskie kompania miłośników przyrody i fotografii. Przywitała nas trzaskającym mrozem, a wraz z nim zwierzętami chętnymi do pozowania. Szczególne chętne okazały się czaple siwe (na zdjęciach te siwe) oraz białe (na zdjęciach te białe).

fot. Paweł Ejman

fot. Paweł Ejman

Piotrek próbuje nam w międzyczasie robić wykłady o fotografii, kompozycji i świetle, ale wkoło tyle się dzieje, że wraz z Markiem, mimo tęgiego mrozu, rozgrzaliśmy migawki do czerwoności. Wykładowca, widząc nasze drżące z emocji ręce, postanawia nas ostudzić i proponuje fotografowanie gęsi.

fot. Paweł Ejman

fot. Paweł Ejman

fot. Paweł Ejman

Przenikliwe zimno (odczuwane jako jeszcze większe przenikliwe zimno z powodu wiatru) nie studzi nas. Próbujemy zdobyć fajne ujęcia gęsi, łabędzi i innego drobiu. Przyroda rozpieszcza nas, zapierając nam dech w piersiach, wcale nie z powodu zimna, tylko dzięki widokom.
Paweł E.

———————————————————————————————————————————–

Uczestnictwo w warsztatach fotografowania dzikiej przyrody było dla mnie nowym doświadczeniem. Muszę jednak przyznać z całym przekonaniem, że refleksja, która pozostaje, jest inspiracją do jeszcze bliższego zapoznania się z niezwykłością fotografowania jakże bogatego i ekscytującego świata ptaków.

fot. Grzegorz Cofała

fot. Grzegorz Cofała

fot. Grzegorz Cofała

 

fot. Grzegorz Cofała

Przede wszystkim wielkie DZIĘKI dla Piotra Chary. Jest wielkim entuzjastą przyrody, który wszystkich wokół zaraża swoją pasją 🙂
Uczestnik warsztatów – Grzegorz Cofała

———————————————————————————————————————————-

A miało być drapieżnie – uffffff

Witam wszystkich serdecznie. Po powrocie do domu długo siedziałem na kanapie, wpatrując się w ścianę i zastanawiając się, co dalej (co ze mną będzie?). Kto był na warsztatach Akademii Nikona 27–29 stycznia, wie doskonale, co mam na myśli. Rzeczywiście, Piotrze, słowa, którymi mnie przywitałeś, długo pozostały w mojej pamięci:

Piotr: Witaj, Marek, znacie się może?
Marek: Nie, nie miałem jeszcze okazji.
Piotr: Dalej fotografujesz Canonem?

I tak dalej… Rzeczywiście, czułem się na warsztatach jak biała d…a w stadzie czarnej arystokracji – oczywiście nie miało to żadnego znaczenia – czasami tylko byłem bardziej widoczny.

Rekonesans i uzbrojenie

Pierwszego dnia warsztatów mieliśmy okazję poznać teren oraz zobaczyć w końcu, jak wyglądają profesjonalnie przygotowane czatownie. Szkoda, że pośpieszyłem się z budową własnej – myślę że konstrukcja zmieniłaby swój wygląd.
Teren ujścia Warty – cudowny: przepiękne przestrzenie, czatownie umieszczone w niewyobrażalnym krajobrazie. Krótko mówiąc: zgadzają się wszystkie czynniki, które decydują o dobrym kadrze.
Tego samego dnia pod wieczór Piotr wyposaża po zęby wszystkich uczestników warsztatów w profesjonalny sprzęt – udzielając przy tym bardzo istotnych wskazówek. Pozostał jeszcze tylko podział na grupy, wybór czatowni, no i w zasadzie… do roboty. Podzieliliśmy się na trzy zespoły – Ja byłem w parze z Pawłem. Postanowiliśmy, że następnego dnia nie idziemy do czatowni, tylko razem z Piotrem wybieramy się na objazdówkę – nastawiamy się na fotografowanie z samochodu, ewentualnie przy odrobinie szczęścia spróbujemy podejść grupy mniej płochliwych ptaków.

Na betonce

Następnego dnia spotykamy się z Piotrem w Chwarszczanach i jedziemy do Słońska na znaną wszystkim ornitologom betonkę. W życiu nie myślałem, że zobaczę tam tyle ptactwa. Wydawało mi się, że ptasie społeczeństwo pojawia się odrobinę później. Spędziliśmy na betonce chyba ze trzy godziny, jeżdżąc samochodem w przód i w tył. Tego dnia ptaki, jakby im ktoś jakieś środki nasenne podrzucił, stały w bezruchu i nie zwracały na nas uwagi – SZOK. Czekamy na odrobinę lepszego światła, a później to tylko słuchawki na uszy i do dzieła. Mam tylko nadzieję, że Piotr nie stracił słuchu, bo kiedy odpaliliśmy z Pawłem dwie puszki – to było jak na wojnie. (O, jest dobry moment, w którym można zaapelować do producentów, NIKONA i CANONA, o lżejsze opadanie luster – rzeczywiście w fotografii przyrody ma to ogromne znaczenie).
Następnie wybraliśmy się w okolice wału nieopodal przepompowni, gdzie można podziwiać piękne krajobrazy, wypełnione bezkresem zamarzniętej wody, z której tu i tam wyłaniają się wierzby – tworząc razem niepowtarzalny klimat. Temu wszystkiemu towarzyszył 15-stopniowy mróz i momentami porywisty wiatr, który potęgował uczucie zimna. Po chwili, penetrując lornetką horyzont, dostrzegam stado łabędzi krzykliwych, które na warsztatach stały się moją obsesją.

Krzykliwce

Pamiętam od dawna, że gdzie tylko się pojawiłem i zobaczyłem sylwetkę łabędzia, zawsze spoglądałem z nadzieją, że będzie to krzykliwy. Niestety pochodzę z południa Polski i pomimo równie pięknych miejsc, trudniej jest uświadczyć tegoż cudownego i chyba najbardziej dzikiego wśród łabędzi skrzydlatego przyjaciela. W tym momencie zapomniałem, że przyjechałem fotografować ptaki drapieżne, i miałem nadzieję, że wszystko potoczy się w kierunku obserwowania tego gatunku. Nie myliłem się. Piotr zapytał, czy nie zechcielibyśmy spróbować pofotografować z pływadełka – przyznam szczerze, że nigdy nie próbowałem i zdawałem sobie sprawę, że to już najwyższa szkoła jazdy w odkrywaniu przyrody – co zresztą potwierdził po chwili Piotr. Oczywiście miałem już za sobą doświadczenia w przesiadywaniu w wodzie, ale zapewniam was, że to nie to samo. W głowie miałem jeszcze przez chwilę myśl – pływadełko i przeraźliwy mróz, i tak na zmianę. Szybko podjąłem decyzję: następnego dnia wyruszamy na wodę. Szczęśliwie się złożyło, że Paweł nie miał na to ochoty, dzięki czemu Piotr mógł mi poświęcić czas i wprowadzić mnie w przedziwny świat nowej perspektywy. (PAWEŁ, JESZCZE RAZ WIELKIE DZIĘKI!)
Następnego dnia sytuacja pogodowa bez zmian. Ustaliliśmy rejon przebywania łabędzi krzykliwych oraz potencjalne miejsce zbliżenia się do krzykliwców. Ogólnie wszystko sprawia wrażenie, że za moment stanę się posiadaczem wymarzonego zdjęcia łabędzia krzykliwego. Przebieramy się błyskawicznie, w przeraźliwych warunkach, przechodzę szybki kurs poruszania się po lodzie, łącznie z wchodzeniem do wody i wychodzeniem z powrotem na lód. Po chwili wiedziałem, że sztuka to niełatwa, zwłaszcza że brak mi na tym polu doświadczenia. W końcu udaje nam się dotrzeć do niezamarzniętego kanału, zanurzamy się i podążamy w kierunku naszego celu.

Ciężki los fotografa

Przyznaję, że dopiero teraz tak naprawdę, oglądając albumy Piotra, zaczynam doceniać pracę włożoną w wykonanie tak przepięknych zdjęć. Wszystko, co robiłem do tej pory na lądzie, wydaje się teraz banalne. W wodzie muszę walczyć o utrzymanie stabilnej pozycji, płynność w poruszaniu i tyle rzeczy, które na lądzie nie sprawiają najmniejszego trudu. Do tego doszedł mi jeszcze zaparowany wizjer, grube mokre rękawice i wiecznie dyndający obiektyw – po prostu jakiś koszmar.
Dobra. Spokój i jeszcze raz spokój – kolejne wskazówki Piotra i zaczyna wszystko powoli wracać do normy. Piotr wyznacza trasę, płynę tuż za nim. Po chwili zaczynam dostrzegać cel naszej wyprawy, ustawiam się i wykonuję pierwsze zdjęcia – pomimo tego, że przez wizjer widzę niewyraźne sylwetki, a dystans między nami a krzykliwymi jest jeszcze dość spory (mam nadzieję że autofokus widzi więcej niż ja). Niestety, po chwili dostaję informację od Piotra, że musimy zawracać. Kanał, który wybraliśmy, zwęził się i nie ma możliwości dalszej podróży. Oczywiście szukamy przez moment jeszcze jakiegoś rozwiązania, ale próby zdały się na nic – odpuszczamy i wracamy na ląd. Chęci były ogromne, niestety zabrakło trochę szczęścia, ale to zdarzenie sprawia, że tylko nabieram większej chęci, a w głowie rodzi się kolejny pomysł.
Tego dnia pozostaje tylko pojechać na bazę, podładować baterie, osuszyć sprzęt i wyruszyć raz jeszcze na popołudniowe światło.
Wybija godzina 16:00. Podjeżdżam na kolejne umówione miejsce – Piotr już stoi i czeka na moście. Pełen pogody ducha informuje mnie, że po 500 metrach płynięcia rzeką powinienem dotrzeć do stada krzykliwych. Kolejny raz pakuję się w suchy kombinezon do nurkowania. Tym razem sytuacja ma się trochę inaczej. Wchodzę do wody prawie z lądu i zaraz będę poruszał się z nurtem rzeki. Będzie jeszcze trudniej, gdyż miejscami na pewno nie będę miał gruntu pod nogami i to rzeka będzie mną sterować. Dobrze, że konstrukcja pływadełka wydaje się naprawdę stabilna, i to dodaje mi otuchy. Dobra, płynę – rzeczywiście nurt ładnie mnie prowadzi – poruszam się trochę niezdarnie – bo zrywa się pierwsze stado łabędzi niemych. Dopływam do brzegu, stabilizuję pozycję, wprowadzam kilka poprawek i kontynuuję podróż. Jest rzeczywiście trochę lepiej, udaje mi się nawet podpłynąć niezauważonym do łabędzi niemych. Wykonuję parę fotek i dalej do celu. Niestety po przepłynięciu około 300 metrów nurt zrzuca mnie na boczny tor, z którego nie jestem w stanie kontynuować podróży. (Jest to kolejny dowód na to, że poruszanie się w pływadełku wymaga naprawdę dużego doświadczenia). Wdrapuję się na lód i powoli, ruchem posuwistym, przypominającym pełznięcie gąsienicy, pchając przed sobą pływadełko ze sprzętem, pokonuję, około 300 metrów po lodzie w kierunku łabędzi krzykliwych. Oj, długo będę pamiętał włożony w to wysiłek. Pomimo tego jestem bardzo szczęśliwy, bo zaczynam dostrzegać sylwetki łabędzi krzykliwych, które widzę w okienku przewróconego pnia. Jeszcze 50 metrów i będzie dobra pozycja do wykonania zdjęcia. Niestety coś musiałem zrobić nie tak, łabędzie podrywają się i lecą w kierunku mostu, na którym przed momentem stałem. Nic. Chwila na odpoczynek i powrót do bazy.

fot. Marek Zarankiewicz

Nieuleczalny wirus

Do Górzycy dotarłem około 16:20, wszyscy już byli na miejscu, Piotr zgrywał na komputer zdjęcia wykonane w czatowniach i tłumaczył, jak obrabiać kadry w programie Nikon Capture NX2. Kolejne fajne doświadczenia i przede wszystkim niezła frajda.
Bardzo miło wspominam również przyjazdy z terenu, kiedy delektowaliśmy się kuchnią Pani Gosi, której wyobraźnia kulinarna wykraczała poza sfery Ziemi. Naprawdę należą się tu słowa uznania za to, że w trakcie warsztatów mieliśmy zawsze z rana ciepłą herbatę i gotowy posiłek przed wyjściem.
Kolejny dzień poniedziałkowy spędziliśmy z Pawłem i Tomkiem w czatowni na torfowisku, gdzie nie dopisało nam może wielkie szczęście, ale myślę, że był to miło spędzony czas. Wykonaliśmy parę fotek krzątającego się przed czatownią kruka oraz zadziornych sikorek, które towarzyszyły nam wytrwale podczas przebywania w czatowni.
Dobrze, mam nadzieję, że strasznie nie zanudziłem, ale nie sposób opisać wszystkich wrażeń, jakich doświadczyłem podczas warsztatów Akademii Nikona. Myślę, że jak tylko będzie ku temu kolejna okazja, na pewno wybiorę się jeszcze raz.
Podsumowując, polecam tę przygodę każdemu, bez względu na wiarę i przekonania sprzętowe. Przede wszystkim dlatego, że warsztaty prowadzi człowiek, który dysponuje niezłym bagażem doświadczeń, a przede wszystkim – PIOTR CHARA JEST JAK WIRUS, KTÓRY WSZYSTKICH ZARAŻA I NA SZCZĘŚCIE NIE MA NA NIEGO LEKARSTWA. Pozdrawiam Akademię Nikona, uczestników warsztatów, wielkie dzięki, Piotrze, za udzielone wskazówki, niesamowitą przygodę, dzięki której mam jeszcze większą ochotę na spotkania z polską przyrodą.

Do zobaczenia
Marek Zarankiewicz

 

 

 
Grupa Akademii Nikona na Facebooku to miejsce dyskusji o szeroko rozumianej fotografii - wymiany informacji, porad natury technicznej, sprzętowej, opinii na temat umieszczanych tam zdjęć.
Zapraszamy!
Nasza grupa na Fb to miejsce do dyskusji o fotografii.
Komentarze

Jedna myśl nt. „Fotopolowanie na zwierzęta drapieżne w Górzycy, 27-29 sytcznia 2012

  1. Witam Wszystkich,dzisiaj zobaczyłem fotografie Pawła ,Marka i Tomka i stwierdziłem,że mam szczęście mieć zaszczyt fotografowania z takimi Ludźmi.
    Pozdrawiam Wszystkich i czekam z niecierpliwością na fotki Dominika i Kasi.

    Grzesiu.